wtorek, 13 listopada 2012

Rozdział 6



Obudził mnie dźwięk budzika. Nadal byłam przytulona do Zbyszka. Chwila, jak to było? Czemu ja tu przyszłam? Ach, już pamiętam! Rzeczywiście moje postępowanie było idiotyczne. Zibi podniósł się na rękach z kanapy i spojrzał na ekran mojego telefonu.
- Co za idiota każe wam wstawać o 5?
- Nasz szef, a co? – odparłam zaspanym głosem.
- To dobrze mówiłem, że idiota!
- Dobra, ja wstaję, nie możemy się spóźnić.
- Błagam, jeszcze pięć minut! – Klo chyba też nie była zadowolona wczesną pobudką.
- Mamy pół godziny na ogarnięcie się i zejście na śniadanie, później 15 minut dla nas i poranny jogging, więc jeżeli nie chcesz dostać reprymendy na samym początku, to radzę wstawać.

Zwlekłyśmy się z powoli z łóżek ziewając co chwilkę. Wzięłam ciuchy z szafki i poszłam do łazienki. Ogarnęłam włosy, które swoją drogą były nieźle splątane. Związałam je w wysoką kitkę. Wyglądałam strasznie – wory pod oczami, lekko zaczerwieniony nos, prawie jak na kacu. Nawet się nie malowałam. Po co? Nie potrzebuję przecież. Umyłam się pobieżnie, wyczyściłam moje ząbki, musiałam, bo w końcu aparat zobowiązuje. Ubrałam czarne leginsy i bokserkę, po co się wysilać? Wylazłam z tamtego pomieszczenia i zobaczyłam, że ZB9 jeszcze leży na nieszczęsnej kanapie. Zwaliłam z niego kołdrę. W końcu wstał. Zaraz po mnie do łazienki wpadła Klaudia. Wyszła po jakichś dziesięciu minutach. Nawet się uwinęła, w końcu zazwyczaj przesiadywała w tym dla niej wiele znaczącym pomieszczeniu około godziny. Zostawiłyśmy Zbyszka, niech sobie radzi sam i w milczeniu poszłyśmy na stołówkę.

Albo mi się wydaje, albo wszystkie blondaski miały na sobie peły make up. Znaczy się podkład, wytuszowane rzęsy, za ciemny poder i jakieś zdecydowanie w dziwnym kolorze cienie do powiek. Prawdopodobnie było tego więcej, ale ja nie wiem jak się malować. Mniejsza.  Usiadłyśmy w tym samym miejscu, co wczoraj i cicho się przywitałyśmy. Reszta w odpowiedzi tylko coś  zamruczała pod nosem. Na śniadanie były do wyboru płatki kukurydziane z mlekiem, albo kanapki. Wolałam  chrupki.

Po posiłku znów poszłyśmy do pokoju, z którego już – na szczęście – wyszedł Bartman. Wzięłam tylko bluzę, bo rano na dworze jest zimno.  Nie czekając na Klo zeszłam na dół. Byłam pierwsza, na co pan J. się ucieszył. Wpakowałam się do autobusu, zajęłam miejsce dla Klaudii i zatraciłam się w muzyce z moich słuchawek. Zdążyłam lekko przyspać, ale obudził mnie ktoś siadający obok.
- Cześć Lili.
- Cześć Agata. Wyspana? – lekko się zaśmiałam.
- Padnięta. I, że jeszcze każą nam tak rano biegać. Dobrze, że od 17 jest czas wolny do wieczora…
- Też się nie mogę doczekać.

Cała grupa w końcu się zebrała, a Klo usiadła się z Majką. To dobrze, bo chciałam chwile pogadać z dziewczyną, na którą zaczęłam mówić Aggie. Ruszyliśmy. Zastanawiałam się gdzie nas wysadzą. Pewnie będziemy wracać biegnąc… Jakieś 5km od Rzeszowa zauważyłam stadninę koni; już wiedziałam co będę robić w czasie wolnym. Zakodowałam sobie w głowie, żeby aby na pewno nie zapomnieć, że mam porozmawiać z szefem tego ośrodka. Moją największą pasją zaraz po siatkówce były konie. Uwielbiam jeździć, czesać, robić cokolwiek, co jest związane z tymi zwierzętami. Są piękne, mimo, że wiele ludzi się ich boi.

Kawałek za tym miejscem autobus się zatrzymał i nas wysadził. Miałam rację, co do powrotu. Ruszyłyśmy wolnym truchtem. Tak na początek. Zaraz okazało się, że ja na czele grupy ,,innowłosych’’ prowadziłyśmy, tamte na samym początku wymiękły. Błągam, kto je przyjmował..? Chyba musiały się przespać z kimś wyżej, kto im to wszystko załatwiał. Dobiegłyśmy do tamtej stadniny. Poprosiłam jakiegoś faceta, który miał być naszym opiekunem, czy mogę się iść dowiedzieć się o konie. Dostałam pozwolenie, bo powiedziałam, że bez problemu ich  dogonię.

Wyszłam z budynku uszczęśliwiona. Dostałam pozwolenie, żeby o wpół do piątej przyjeżdżać i móc dosiadać konia. Zdążyłam zobaczyć mojego przyszłego wierzchowca. Byłam teraz dosłownie PRZESZCZĘŚLIWA. Udało mi się dogonić dziewczyny, znów prowadziłam. Na początku plan miał być inny, czyli już powinnyśmy być w ośrodku. Ale przez słabą kondycję blondyn dotarłyśmy dwadzieścia minut później. Godzina dla nas, później miał się zacząć trening.

Wbiegłyśmy z Klo po schodach i wpadłyśmy do naszego pokoju. Zastanawiające mogło być to, że mimo obecności okien w pomieszczeniu było ciemno. Chyba były całe czymś przysłonięte. Przeszłyśmy kilka kroków, gdy nagle światło się zapaliło i kilkanaście głosów śpiewało ,,sto lat!’’.  Zobaczyłyśmy chłopców na około Igły trzymającego tort z osiemnastoma świeczkami. Faktycznie, zapomniałam o moich urodzinach! Przecież dziś był 06.06! Zdmuchnęłam wszystkie świeczki za pierwszym razem.
- Skąd wiedzieliście? – zapytałam.
- Bo wiesz, zostawiłaś telefon, dzwoniła twoja mama z życzeniami, akurat wtedy, kiedy wszedłem do pokoju po moją koszulkę. – taaak, tylko Zibi tak potrafi.
- Mamusia cię nie uczyła, że nie odbiera się czyichś telefonów? – nie wiedziałam co odpowiedzieć, dlatego się zaśmiałam, ZB9 zrobił się czerwony, a reszta nabijała się z niego.
- Ale cieszysz się, prawda? – kochany Igiełka zrobił smutną minkę, jak mogłam zaprzeczyć?
- Zaiste! Jednakże wyjdźcie mości panowie, albowiem zmienić odzienie muszę.
- To my możemy popatrzeć!
- Pit, zboczeńcu, wynocha! Zaraz będziecie mogli wejść, dajcie mi minutkę.
Szybko wskoczyłam pod prysznic, ubrałam w czyste ciuchy i zawołałam chłopaków.
- Oooo, nie mówiłaś, że tak się spociłaś, że masz mokre włosy!
- Piotrek, byłam pod prysznicem… - walnęłam się w czoło.
- No, okay, teraz już rozumiem…
- Ale wyglądasz seksi! – Zbyszek, to jednak się powstrzymać nie umie…
- Odwal się, mam dopiero siedemnaście lat!
- Osiemnaście!
- No sorki, jeszcze się nie przyzwyczaiłam, noo – moja wolna godzina minęła na żartowaniu, najczęściej ze mnie. Na pewno chcieli mnie załamać psychicznie. Żebym nie mogła się pozbierać, co skutkowałoby brakiem powrotu do domu, bo uznaliby mnie za niepoczytalną i nie wpuścili do pociągu. A to z kolei skazałby mnie na zostanie w tym miejscu! Jednym słowem – masakra. Albo rzeźnia, nie mogę się zdecydować. Ewentualnie tragiczna rozwałka.

Zjedliśmy tort, chłopacy wyszli, przebrałyśmy się w stroje do gry i wyszłyśmy na korytarz. Zahaczyłam butem o próg i od niechybnej śmierci uratował mnie Zbyszek, któremu wpadłam w ramiona. Ładnie podziękowałam i z nieśmiałością małolaty przeszłam dalej. Nie byłam jeszcze gotowa na nic więcej, nie potrafiłam się zmusić do odwagi, żeby chociaż musnąć go w policzek ustami…   
***
Dziś troszeczkę dłuższy, tak może niezauważalnie, ale zawsze. Przepraszam za moją nieobecność przez weekend, nie było mnie wcale w domu. Jak wam minął weekend? Bo mi cudownie! Pozdrawiam! ; *

2 komentarze: