środa, 14 listopada 2012

Rozdział 7



Pierwszy trening minął w nijakiej atmosferze. Przynajmniej dla mnie. Dziewczyny żartowały, śmiały się, rozmawiały, a ja byłam cicho i po prostu grałam. Trener powiedział mi później, że gram zdecydowanie lepiej od reszty. Nie powinien mnie na samym początku mnie faworyzować. To niesprawiedliwe! Ale rzeczywiście dobrze grałam. Moja wystawa była idealna, zagrywki nie popsułam ani razu. To był dobry dzień. Po dwóch i pół godzinach intensywnej gry wróciłyśmy do swoich pokoi. Obowiązkowy prysznic zaraz po wejściu na górę. Przebrałam się w zwykłe jeansy i białą bluzkę ze zwykłym nadrukiem. Wyglądałam jak zwykle, bez szaleństwa. Włosy zaplotłam w kłosa, on też był zwykły.

Wyszłam na korytarz, wyjęłam telefon z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. 3 nieodebrane połączenia. Jedno od mamy, dwa od nieznanego numeru. Nie lubiłam oddzwaniać, jeżeli ktoś będzie coś chciał, to jeszcze raz zadzwoni. Wybrałam numer mamy i przyłożyłam urządzenie do ucha. Co jak co, ale rodzicielka musi wiedzieć jak jest.
- Cześć Lilka! Już się martwiłam. Czemu nie odebrałaś, kiedy dzwoniłam pierwszy raz?
- Mamuś, jestem tu, żeby się kształcić. Trening miałam.
- Dobrze, wybaczam niesubordynację. Co tam u ciebie, opowiadaj! – zaśmiała się. Cieszę się, że mam mamę na luzie.
- No więc: dziś był pierwszy dzień treningów i po cichu trener powiedział mi, że gram najlepiej! Ale nie mów tacie, przynajmniej na razie. Będzie miał niespodziankę.
- Oczywiście. Właściwie, to czemu przestałaś mówić ojcu o różnych rzeczach?
- Bo jak tylko zacznę, że coś zrobiłam dobrze, to on zaraz na starcie mnie gasi mówiąc, że na pewno mogło być jeszcze lepiej. I jak mam mu mówić?
- Faktycznie, nie dziwię ci się. A są tak u ciebie jacyś fajni faceci?
- Mamoo!
- Dobrze, już dobrze, przestanę – obie się roześmiałyśmy. – Kiedy wracasz?
- Piątego.
- W takim razie przed przyjazdem przygotuję ci suknię na Grunwald, żebyś mogła odespać przez te dwa dni.
- Zapomniałam o tym! A tak długo czekałam na ten wyjazd. Mamo?
- Słucham ciebie, skarbie?
- Bo tak się zastanawiam, czy bym mogła pojechać na moim Jowiszu na marsz?
- Jesteś przecież pełnoletnia, nie mogę za ciebie decydować. Ale zastanów się dobrze, będziesz musiała się nim zajmować, czyścić go, przynosić mu wody, i przede wszystkim nie narzekać na zakwasy w pachwinach po jednym odcinku!
- Będę pamiętać! Jeżeli masz czas, to wyczesz go trochę, pewnie za mną tęskni…
- Dobrze.
-Teraz już muszę zmykać, mamy obiad, a później będę jeździć konno! Rozmawiałam z takim facetem, który ma stadninę, żeby dał mi opiekować się którymś przez miesiąc i się zgodził!
- To cudownie! Poćwicz anglezowanie, żeby się chłopacy nie wyśmiali!
- Nie będą mieli szans! Dobra, spadam, paaaa, całusy!
- Trzymaj się tam!

Rozłączyłam telefon i zeszłam do stołówki. Byłam jako ostatnia, ale na szczęście obiadu starczyło. Zjadłam cały talerz ogórkowej nie patrząc nawet na plastiki, bo prawdopodobnie tylko przebierały niechętnie łyżkami w talerzu. Zawsze byłam szczupła, a wcinałam najwięcej z kobiet w mojej rodzinie. Jednak geny się dobre zyskało. Poprosiłam Zbyszka, który miał własny samochód, żeby po poobiednim joggingu zawiózł mnie na stadninę. Tak też zrobił po krótkim proszeniu, widać, że mój odsłonięty dekolt sprawiał mu trudności z myśleniem. Czyli jednak nie wyglądałam tak zwyczajnie?

Po bieganiu umyłam się i przebrałam. Najgorsze było to, że nie wzięłam butów do jazdy. Najwyżej kupię jakieś po drodze. W moim portfelu tkwiły trzy stówki. Wzięłam zawartość i wsadziłam do stanika, podobno najlepsza skrytka. Ubrałam moje brydżesy do jazdy
i czarną kurtkę. Weszłam do pokoju Zibiego bez pukania. Akurat stał na bokserkach i się przebierał. Nawet się mną nie przejął, tylko założył spodnie, jakąś bluzkę i bluzę na wierzch.
- Co się tak gapisz, młoda? Faceta na gaciach nie widziałaś?
- Raczej zastanawia mnie to, że ubierałeś się bez krępacji, przecież stałam tutaj…
- Norma, nic wyjątkowego.
- Okay, to podwieziesz mnie?
- Idziemy.

Całą podróż spędziliśmy w milczeniu, powiedziałam tylko, żeby się zatrzymał pod sklepem, nawet nie wysiadł z samochodu. Kupiłam zwykłe oficerki za 150 złotych. Jakaś okazja była, rzeczywiście tanio jak na takie buty. Wlazłam do Auta, ubrałam buty, a Zbyszek ruszył. Dojechaliśmy na miejsce po jakichś piętnastu minutach.
- Zadzwonię do ciebie, kiedy skończę jazdę.
- Dobra, tylko się zgwałcić nie daj! – chyba pierwszy żart z jego ust tego popołudnia…
- Oczywiście, a ty staraj się nie wpaść pod TIR-a!
- Bez problemu dam sobie radę, idź już – kiedy to powiedział schylił się nade mną i delikatnie pocałował. Odwrócił głowę, po czym ja wysiadłam z samochodu. Nie ma co, cwany ten Bartman. Poczułam się pewnie. Poszłam przywitać kierownika, a on zaprowadził mnie do klaczy, na której miałam jeździć. Piękna Warian była spokojnym koniem o prawie całkiem czarnej skórze. Tylko pysk miała brązowy. Pomyślałam, że się zaprzyjaźnimy.

4 komentarze:

  1. Mrrr... Zbyszek w bokserkach! <3
    Super ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahh ten Bartman i ta jego romantyczność. hahahaa :D
    Stał w samych bokserkach? *__* czyli odpływ....
    świeeetny rozdział, uwielbiam jak piszesz! ♥♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja uwielbiam, kiedy Ty piszesz! <3
      Następny będzie jutro, bo dziś mam gości :c

      Usuń