poniedziałek, 21 stycznia 2013

Rozdział 37



- Puść mnie, idioto, nie chcę cię znać!
- Ale ja chcę ciebie. Nie wyrywaj się tak, to nic ci się nie stanie – mimo ostrzeżenia, nadal wyrywałam się jak opętana. Zdrową nogą wymierzyłam mu kopniaka w krocze, a kiedy poluźnił uścisk z bólu, wyrwałam się z jego ramion. Dałam nurka pod wodę i odpłynęłam na kilka metrów. Później zauważyłam Aleksa siedzącego z kimś na naszym kocu. Kto to do cholery był? Może jeden z kolegów tamtego debila?
- Aleks, zmywamy się! – krzyknęłam podbiegając do atakującego. – Szybko!
- Co się stało?
- Powtórka z wczoraj! – na te słowa Serb zerwał się z ziemi, zawinął wszystko w koc i wsadził mnie sobie na barana.
- Do zobaczenia – powiedział do obcego dla mnie faceta i pobiegł w kierunku wyjścia z plaży.
- Idź do jakiejś restauracji, żeby nas nie widział, kiedy będziemy uciekać.
- Dobra, pójdę do tej rybnej.
Doszliśmy do pomieszczenia, a ja nałożyłam na siebie sukienkę i usztywniacz w ekspresowym tempie. Aleks założył spodenki i koszulkę tyłem do przodu. Kazałam mu to szybko poprawić. Zauważyłam Marcina, który pobiegł w kierunku wyjścia z plaży i odetchnęłam z ulgą.
- Pójdziemy do następnego wyjścia z plaży, żeby go nie spotkać.
- Zrobił ci coś?
- Nie zdążył, bo go kopnęłam i uciekłam.
- Jednak umiesz doskonale uciekać.
- Wiem. Czemu siedziałeś wtedy na kocu z tamtym gościem?
- To był jakiś Andrzej, chciał pogadać, to się zgodziłem.
- Okay.
- Masz zamiar iść z tym na policję? – zapytał, kiedy niósł mnie po plaży.
- Dopóki tylko za mną łaził, to bym nie poszła, ale teraz… Tak, chyba to zgłoszę.
- Wiesz, jak ma na nazwisko?
- Tak, dobrze je poznałam, kiedy byłam młodsza. Marcin Warchlewski.
- Nie ma to jak trudne polskie nazwiska… Ja tego nawet nie wymówię.
- Ty nie musisz. Ważne, że ja je pamiętam. Możesz mnie już postawić, nie ma piasku.
- Ja lubię cię nosić.
- Odstaw. Bo będziemy za bardzo zauważalni.
- No dobra! Sama tego chciałaś.
Chłopak odstawił mnie za ziemię i złapał za rękę, żeby choć trochę ułatwić mi chodzenie. Wspominałam już, że bardzo często mam zimne ręce, nawet w lecie? Jeżeli nie, to teraz to robię. Zazwyczaj, jak do kogoś podchodzę, żeby się przywitać, ta druga osoba ma gorące dłonie, tymczasem temperatura moich jest obniżona tak, jakbym dopiero wróciła z przejażdżki rowerowej w styczniu i bez rękawiczek. Tak było i tym razem.

Szliśmy w stronę przystanku tramwajowego, ale zauważyłam, że tam właśnie czeka Marcin. Szybko zmieniłam kierunek i postanowiłam, że pojedziemy autobusem. Pociągnęłam Aleksa w odpowiednią stronę, a kiedy posłał mi pytające spojrzenie głową wskazałam kierunek mojego prześladowcy. Atakujący zrozumiał od razu. Weszliśmy do pojazdu uprzednio kupując odpowiedni bilet dla Serba, bo ja miałam miesięczny.
- Od razu jedziemy na policję?
- Chyba tak, im szybciej, tym lepiej. Wysiadamy za trzy przystanki, skoro tak.
- Okay. Myślisz, że go znajdą?
- Na pewno. Nawet nie mam wątpliwości. Jest zbyt charakterystyczny.
W końcu dojechaliśmy na miejsce i weszliśmy do środka.  Podeszłam do biurka pierwszego lepszego policjanta i powiedziałam:
- Dzień dobry. Chciałabym powiadomić o prześladowaniu.
- Imię, nazwisko i kogo prześladuje? – zapytał, biorąc długopis do ręki i przygotowując odpowiednie papiery.
- Jestem Liliana Lenak… - pominę resztę wypowiedzi, bo opowiada o tym, jak spotkałam Marcina i co robił, że uważam to za prześladowanie.

Minęło około 45 minut, kiedy mogłam opuścić komisariat. Gość powiedział, że zrobią, co w ich mocy, aby znaleźć chłopaka. Przepakowałam zawartość zwiniętego koca do torby i mogliśmy jechać do domu. Mama zdziwiła się na nasz widok, bo w końcu przyjechaliśmy sporo przed czasem, ale kiedy opowiedziałam jej wszystko, stwierdziła, że się dobrze zrobiliśmy. Oczywiście przeraziła się na wieść, że ktoś mnie prześladuje, jak to ona.

Na czternastą, jak zapowiadano, był obiad. Moja rodzicielka chyba chciała się popisać, bo przygotowała zrazy, które były zazwyczaj  w niedzielę, a tego dnia był przecież wtorek. Ale nie można mieć jej tego za złe, w końcu trzeba się popisać polską kuchnią przed obcokrajowcem. Aleks powiedział, że teraz wie, po kim mam zdolności kulinarne, a kiedy to przetłumaczyłam, mama się zarumieniła, a ja wybuchnęłam śmiechem. Chłopak na to zrobił zdziwioną minę, bo nie wiedział o co chodzi, a ja miałam następną rzecz do opowiedzenia ,,później’’. Po obiedzie postanowiłam, że pokażę Aleksowi Fontannę Neptuna. Zależało mi, żeby dużo zobaczył w krótkim czasie, bo mieliśmy wyjeżdżać za dwa dni. Przeszliśmy się po starówce, pojechaliśmy do Aqua Parku, do Oliwskiego Zoo i jeszcze wiele innych rzeczy. Myślę, że atakujący powinien być bardzo zadowolony. W końcu oprowadzałam go po mieście mojego dzieciństwa, a on wydawał się być zachwycony.
***
Mam  nadzieję, że to, co zrobiłam z Marcinem jest satysfakcjonujące.Uprzedzam, że to jeszcze nie koniec z nim. Mam co do niego plany ;)
Przypominam, że od jutra do 24 nie będzie rozdziałów.
Tą notkę dedykuję Łapie, która prowadzi blog o młodości ojca Harrego Pottera. Tą dedykacją się jej odwdzięczam i liczę na to, że kolejne rozdziały pojawią się szybciej xD
Pozdrawiam ; *

4 komentarze:

  1. Satysfakcjonujące. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że go nie zjadła lama, ale może być. :D
    Czekam z niecierpliwością. Wybacz, że tak późno komentuję, ale nie było mnie w domu. ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lamy są fajne, ale musiałam urzeczywistnić moją historie xD
      Ja przepraszam, że tak późno odpowiadam.
      Spoko :3

      Usuń